Menu Zamknij

Publikacje w prasie …

„JAN WIERZYŁ, ŻE GO BĘDĘ CZYTAĆ…”


CHŁOPSKA DROGA
Rozmowa z Marią Poczek

PISALIŚMY o inicjatywie mieszkańców Markuszowa, którzy postanowili wznieść pomnik Janowi Pockowi — swemu krajanowi, chłopu i poecie. Społeczny Komitet Budowy Pomnika zrzesza rolników i naukowców, działaczy stołecznych i gminnych, ludzi dojrzałych i zupełnie młodych. Jest z nimi także wdowa po Janie Pocku, mieszkanka Kalenia, wsi sąsiadującej z Markuszowem. Zapytałem ja, co myśli o pomniku. Odpowiedziała :
— Niechby był. Jan mówił, wierzył w to, że go będą czytać Powtarzał, że dopiero po śmierci będzie znany, może nawet sławny.
— Pragnął sławy?
— Nie tyle sławy, co uznnia. Pan przecież wie. że pierwszy wybór wierszy wydano mu w książce w roku 1947. Nazwano je „Zgrzebne pieśni”. Na drugi tomik, na „Malwy”, czekał kilkanaście lat. Dopiero po jego zgonie ukazały się dwa duże wybory poezji. … Które zdumiały kilku zawodowych krytyków. Jeden z nich napisał w „Kulturze”, że Pocek, „mistrz słowa, obdarzony niezwykłą wyobraźnią, zatopiony w miłości do przyrody, a przy tym dobry, cichy, łagodny, skromny, wstydzący się swoich wierszy tak bardzo, że wiele najlepszych zostawił w rękopisach…”
— Rzeczywiście był skromny, zawsze zamyślony, zawsze zajęty pisaniem, nieskory do zabawy, ale lubiący posiedzieć i pogadać z ludźmi. Najczęściej przystawał z Zygmuntem Kupiszem, który też pisał wiersze.
— Kiedy Jan pisał? Przecież miał gospodarstwo. Pod koniec życia prowadził budowę domu…
— Wieczorami, w niedziele i święta. W zimie też było więcej czasu. Zajmował się nie tylko poezją. Skończył powieść, ale już jej nie poprawił. Nie ma teraz odważnego, żeby to zrobić. Rękopis przekazałam Muzeum im. Józefa Czechowicza w Lublinie,
— Słyszałem, że ktoś pożyczył od Jana kilka brulionów z wierszami.
— Stało się to w Warszawie. Mąż wspominał stratę, ale co zrobić… Tyle czasu minęło i nikt się nie przyznaje. Z tych wierszy, które pozostały w papierach pośmiertnych, ponad 800 przekazałam do muzeum. Część z tego wzięto do tomu pt. „Wiersze”.
Resztę wykorzystała profesor Alina Aleksandrowicz do najpełniejszego wyboru, który nazwano „Poezje”.
— W Warszawie mąż pracował w „Gromadzie”, następnie w
„Gromadzie — Rolniku Polskim”. Kto wtedy prowadził gospodarstwo?
— Moja mama zajmowała się polem, ja domem i dziećmi. Ziemi mieliśmy trochę lepiej niż 3 hektary, ziemi lichej — mokrej i piaszczystej. Zeszłej jesieni nie zebrałam nawet ziemniaków, bo nie można było wjechać na pole.
— Jak maż przeżył przymusowy powrót do Kalenia?
— Zupełnie spokojnie. Zawsze mówił, że w mieście nie dla niego życie. Męczył się tam.
— Po powrocie rozpoczął budowę domu…
— To była konieczność; mieszkaliśmy, dwie rodziny, w starej chałupie moich rodziców. Dzieci rosły, należały się im jakie takie warunki do życia. Kupiliśmy placówkę w środku wsi, no i zaczęła się mordęga z budowaniem. W nowym domu Jan nie pomieszkał dłużej niż cztery lata.
— Czy kiedy rozpoznano u niego chorobę, miał właściwą pomoc lekarską?
— Jego sąsiad i przyjaciel z młodych lat, Ludomir Stasiak, załatwił mu sanatorium prawie z dnia na dzień. Cztery miesiące był tam i jaki pojechał, taki wrócił. Zmarł w sobotę, zaraz po zachodzie słońca. Było to 26 czerwca 1971 roku. Żył tylko 54 lata.
– Proszę pani. jakiś osobnik z Rzeszowskiego napisał później w „Zielonym Sztandarze”, a kto inny powtórzył to, bodajże, w „Wieściach”, że Jana pochowano w ubóstwie.
— Zygmunt Kupisz pokazał mi tę gazetę. I on, i ja i moje dzieci uznaliśmy tego człowieka, który nigdy u nas nie był siewcą plotek. Syn bardzo chciał, żebym go podała do sądu. Ale gdzie mi wtedy było myśleć o procesach…
Jan miał pogrzeb jak każdy w tej parafii. Tyle ludzi go odprowadzało! Sam ksiądz szedł z konduktem z naszego domu w Kaleniu aż na cmentarz w Markuszowie.
— Za naszą sprawą Minister Kultury i Sztuki (był nim wtedy Stanisław Wroński) polecił na koszt państwa postawić Janowi symboliczny obelisk nagrobny. Jak tę rzeźbę, dłuta Mariana Śwista, przyjęła Pani rodzina?
— Bez zastrzeżeń, bo rzeźbiarz spełnił naszą prośbę i umieścił krzyż na szczycie pomnika. Ten pan wracał tu jeszcze później, żeby wypełnić pęknięcia w dębowym obelisku.
— A jak sobie pani wyobraża pomnik poświęcony Janowi Pockowi, który ma stanąć w Markuszowie?
— Niech się najpierw wypowiedzą twórcy. Jak już będą projekty, jak je zobaczę, to wtedy powiem swoje zdanie. Niechby się i moje dzieci też wypowiedziały.
— Ile ich jest?
– Córka i dwóch synów. Najstarszy ma 31 lat. Jest przy mnie. Średni ożenił się w sąsiedniej wsi. Prowadzi gospodarkę o siedemnastu morgach. Córka, najmłodsza z dzieci, też już mężatka i też ze mną mieszka. Mam już trzech wnuków i jedną wnuczkę.
— A z czego pani żyje?
— Jak to na wsi — z ziemi. Ponadto otrzymuję rentę po mężu.
— Przyjedzie pani na uroczystość wręczenia naszych Nagród Artystycznych, które nazwaliśmy imieniem Jana Pocka?
— Czemu nie. tylko teraz najmłodszy wnuczek mnie zajmuje, ale jak podrośnie — będę wolniejsza…
— I ostatnie pytanie. Które nazwisko jest właściwe: Pocek czy Poczek?
— Poczek! Zawsze tak nam mówiono i tak pisano we wszelkich dokumentach i dowodach osobistych. Jan zaś podpisywał swoje wiersze „Pocek”. Nie musicie tego zmieniać, bo Pocek to poeta, a Poczek — rolnik z Kalenia.
Rozmawiał: R. WÓJCIK

Total Page Visits: 336 - Today Page Visits: 2